Przejdź do głównej zawartości

Cotygodniówka #8 - Szklarska Poręba

Witajcie, co tam u Was? U mnie ostatnio się coś działo... właściwie zawsze się coś dzieje, czasem tylko nie zwracamy na to uwagi, nie zauważamy tego piękna codzienności :)

Co u mnie? Ostatnio postanowiłem sobie zaintalować GTA V, bo pobrałem już dawno, i to chyba nawet kilka instalek. Znalazłem pierwszą lepdzą na dysku i rozpocząłem instalację (wcześniej już próbowałem instalować, ale przerywałem bo nie miałem tyle czasu). Zanim jednak zacząłem istalować zwolniłem torchę miejsca przenosząc moją kolekcję "plików, które mogą się kiedyś przydać" na dyski zewnętrzne. W końcu po kilku godzinach przenoszenia rozpocząłem istalację, którą chyba ponawiałem raz z jakiegoś powodu. Po kilkugodzinnej instalacji, okazało się, że jest problem z aktywacją, mianowicie wyskakuje błąd. Po naprawieniu problemu z aktywacją, wyskoszył kolejny problem.
Problem ten pokazał się po jakimś czasie gry, mianowicie w połowie pierwszej misji gra poczęła się zacinać. Po kilku powtórzeniach pierwszej misji, okazało się, że gra zacina się zawsze w tym samym miejscu, po drobnych poszukiwaniach i próbach zrezygnowałem z dalszej walki by się przegrupować. Następnego dnia wróciłem by ostatecznie rozwiązać problem pobierając kilka plików. Oczywiście poszukiwania owych plików zajęły mi dość pokaźną ilość czasu, lecz jeśli z naprawionego GTA V stworzę plik intalacyjny to nie powinien być to czas stracony ;).
Teraz gra u mnie już śmiga, co prawda karta graficzna grzeje się, a jako że jestem lewo-ręczny, to laptopowy wentylator podgrzewa mi rękę tak, że boje się o stan skóry na niej. Gra ładuje się jednak dość długo, prawdopodobnie powinienem zmienić dysk na SSD, jednak to dość droga inwestycja, jeśli chce się myśleć o tym poważnie. U mnie jest ten problem, że aktualnie mam inne duże wydatki.

 Prócz GTA 5 stało się ostatnio tak, że przypomniał mi się wyjazd w góry, który jeszcze za czasów stażu (jakieś dwa miesiące temu), ustalaliśmy ze znajomymi z pracy. O wyjeździe przypomniałem sobie kilka dni przed, zobaczywszy, że na Facebooku zostałem dodany do konwersacji grupowej z ludźmi z owego stażu. Po dowiedzeniu się o szczegółach, znowu zapomniałem o całym wyjeździe. Znaczy o wyjeździe pamiętałem, ale coś mi się pomyliło i zamiast myśleć, że już prawie koniec tygodnia (wyjazd miał być w piątek), to myślałem, że dopiero się zaczyna. Oczywiście w dzień przed wyjazdem, wieczorem dowiedziałem się, że jest czwartek, a nie (jak wcześniej myślałem) wtorek, toteż szybko zaplanowałem co spakuje, i tutaj kolejna przeszkoda. Okazało się, że porządne buty, które ostatnio zakupiłem, zostawiłem w innym domu, w mieście oddalonym o jakąś godzinę jazdy pociągiem, postanowiłem więc w piątek rano po nie pojechać. Nie miałem dużego wyboru, jako że były to jedyne buty tak wygodne i trwałe, że mgoły wytrzymać ten wyjazd, jednocześnie pozwalając mi dotrwać do końca (wygoda przetestowana już na Pyrkonie ). Wyjazd był o 17:08, ale na 16:48 miałem już być na dworcu głownym. Po powrocie z miejscowości rodzinnej dokończyłem pakowanie, a w oczekiwaniu na gdzinę, w której miałem wyjść wymieniłem kilka SMS'ów z Tempe, który dużo mi pomógł. Stresowałem się wyjazdem bo, bądź co bądź jechałem z ludźmi których jednak słabo znam, a przez te trzy miesiące pracy z nimi, nie zintegrowaliśmy się jaoś wybitnie. Stres był dość duży, ale po tych kilku SMS'ach od Tempe, jakoś jego poziom spadł, mogłem więc wyruszyć. Jeszcze przed wyjazdem zadzwonił do mnie Tomek, jeden z podróżników, powiedzieć bym kupił sobie coś na grilla, bowiem planowany był grill na piątkowy wieczór.
   Na dworcu byłem przed 16:30, co dało mi trochę czasu na martwienie się i stresowanie: "czy na pewno wszystko mam", "czy to dobre wejście".... itp. Napisałem do Tomka by upewnić się czy miejsce dobre wybrałem. Napisał tylko "Wejście główne", więc zacząłem się zastanawiać czy duże wejście po drugiej stronie, gdzie tyż są kasy biletowe, można określić tym mianem. Nie musiałem się szczęsliwie długo katować tymi myślami, bo niedługo po tym jak dostałem SMS, zobaczyłem znajomych, z którymi miałem jechać. Przywitałem się, i udeżyło mnie to, że wszyscy się uśmiechają, a moja skromna osoba nie umie tak często i szczerze się uśmiechać. Jak Oni to robią?

Weszliśmy do budynku dworca, poszliśmy do tablicy, po czym zawróciliśmy by po zastanowieniu się, wyjść z budynku i skierować się do stojących na zewnątrz biletomatów. Jak zdążyłem się dowiedzieć mieliśmy trochę kasy firmowej, więc za to kupiliśmy bilety, trochę normalnych, kilka studenckich , i szkolny dla mnie.

Po jakichś 3 godzinach, naprzemiennej rozmowy i spania w pociągu, dojechaliśmy do Szklarskiej Poręby. Zachaczyliśmy o Lidl po czym poszliśmy szukać miejsca gdzie mieliśmy zabookowany nockleg. Okazało się, że jest to dość, dubży, ładnie i elegancko urządzony budynek. Przed owym budynkiem było palenisko z ładnie, i prowizorycznie, zrobionym rusztowaniem jak w grillu.

Coś podobnego, tylko tam była prowizorka
 Ognisko pod rusztem było już rozpalone, jako że wcześniej dzwoniliśmy i gość powiedział Nam, że rozpali nawet. Więc tylko rozgościliśmy się w pokojach, a zapytany o rozliczenia pan powiedział, żebyśmy się pierw rozgościli. Pokoje także były ładne, a łazienka nowocześnie urządzona, za jedną osobę, jeden nocleg płaciliśmy chyba 45 zł, a było Nas siedem sztuk. Zrobiliśmy kiełbaski nad ogniskiem na kijkach do tego przeznaczonych (przydały się latarki, by zobaczyć czy już zamierzony efekt został osiągnięty. Tomek poukładał i upiekł tyż pozostałe kiełbaski i kotleciki do hamburgerów.
Ogólnie nad całym ogniskiem pieczę sprawował Tomek, sam się tylko przyglądałem nic nie mówiąc i przysłuchując się rozmową, pomagając w czymś od czasu do czasu. Na koniec na ognisku zostaliśmy we trzech, z Tomkiem i Mateuszem. Rozpadał się jednak niedługo deszcz i zabrawszy wszysko, zwinęliśmy się. Po umyciu (uśiwiadomiłem sobie, że nie wziąłem ani mydła / żelu, ani ręcznika, szczęśliwie ręczniki były w zestawie z kołdrą) poszliśmy spać. Mój budzik zadzwonił o 7:00, ale widząc, że np. Nikita się budzi by wyłączyć budzik i idzie dalej spać, zrobiłem to samo.

Po przebudzeniu i zjedzeniu w jadalnii kiełbasek z grila, który był dzień wsześniej. Usięliśmy sobie pogawędkę z włodarzem budynku. Był to miły, łysy pan z dość długą siwą brodą. Miał koło 30 lat, na moje oko. Radził nam, którędy iść, tak by było ciekawie.

Pierwszy dzień wędrówki było dość przyjemny, pełni sił, ruszyliśmy niecieskim szlakiem, przechodząc obok chaty z wyrzeżbionymi u wejścia wielkimi postaciami baby i chłopa. Nie czuliśmy jeszcze zmęczenia czy bólu. Szliśmy dość szybko zatrzymując się co jakiś czas, aby cyknąć kilka zdjęć (Jak przystało na pokolenie technologii XD ). Po jakimś czasie wędrówki, po dość zróżnicowanym szlaku, spotkaliśmy się ze śniegiem, co oznaczało bliskość szczytu. Po śniegu wędrówka jest trudniejsza, a zwłaszcza u mnie nawierzchnia ta powoduje trudności w wędrówce. Praktycznie z każdym krokiem ślizgałem sie, były to jednak małe poślizgi wynikłe z mojej przypadłości jak zachwianie równowagi. Po chwili dotarliśmy do pierwszego schroniska na naszej drodze. Zdecydowałem się kupić kilka pocztówek dla Artura i, zachęcony zachowaniem Pauliny, odbić sobie na kartce pieczątkę tegoż schroniska..
Po wszamaniu smacznego bigosu, a właściwie w czasie tego, rozpadał się deszcz. Nie byle jaki deszcz, bo widzoczność spadła prawie do zera, postanowiliśmy na początek po psrowu przeczekać ten deszcz, ale później Tomek wpadł na pomysł kupienia płaszczy przeciwdeszczowych (tych worków takich), bo było akurat po 5 zł.  Przy zakładaniu mój się trochę rozwrwał, chciałem by chronił tyż plecak, ale jestem chyba zbyt gruby. Po tym jak wyśliszmy, deszcz przestał padać. Cóż, chyba złośliwość życia :) . Poszliśmy do góry po ośnieżonych schodach. Paulina wspomniała, że jakiś pan wracając powiedział, że szlakiem który zamierzaliśmy wybrać można iść. Przy rozwidleniu na trzy szlaki wybraliśmy środkowy, prowadzący stromo w górę. Był cały ośnieżony, przez co trochę źle się chodziło, a im wyżej tym gorzej. Starałem się iść po śladach, było ich tam bowiem wiele. Oczywiście z moją równowagą kiepsko to szło, ale dawałem radę (barierki zdjęte, a przed wejściem na szlak było napisane, że zamknięty. Tomek wspominał, że chyba powinno przejście w ogóle być zablokowane jeśli by zamknęli, a ślady jednak tyż były). Zaszliśmy dość daleko, ale dziewczyny idące z nami nachodziły coraz większe wątpliwości, więc w pewnym momęcie stanęliśmy, pośród śniegów, i poszęliśmy się zastanawiać co dalej. Po jakichś 15 minutach i dyskusji zdecydowaliśmy się zawrócić na łagodniejszy szlak.
Szliśmy tak brnąć przez śnieg, ale tyż przechodząc mostkami nad małym rozlewiskiem, czy spokojnie przechadzając się po kamieniach wystających z ziemi. Po dosyć długiej wędrówce. podczas której omijaliśmy dziury poukrywane w śniegu, przyszła pora na jeszcze dłuższą wędrówkę na stronę czeską gór. Po stronie czeskiej (idąc dość przyjemną drogą, nawet dla samochodów), odwiedziliśmy kotły polodowcowe.
Później skierowalśmy się w dół, w głąb czeskiego państwa. Kolejna dość ciężka wędrówka wśród śniegów, strumieni topniejącego śniegu i ukrytych w śniegu dziur (do niektórych już ktoś powpadał). Mati z Pauliną idący z tyłu zaliczyli mega dziurę, wpadając do strumienia i mocząc sobie nogi po kolana. Mati lewą, a Paulina prawą  (lub odwrotnie).
Jadąc do Szklarskiej Poręby nie mieliśmy zamiaru spacerować po czeskiej stronie gór, ale tak doradził Nam kierownik naszego noclegu. Posłuchaliśmy więc starego wyjadacza. Po jakimś czasie wędrówki po obcym państwie, zatrzymaliśmy się na rozdrożu by zdecydować co robić. Zdecydowano udać się do schroniska na nocleg, padło na chronisko o nazwie "Martinova bouda". Dotarcie tam zajęło Nam trochę,
Żeby dostać się do owego obiektu, musieliśmy iść dość stromym (miejscami ) szlakiem, który na końcu zaczął być dużo bardziej stromy, prawie pionowy wręc. Oczywiście był on przoprzecinany strumieniami z topniejących śniegów. Już po przybyciu do "Martinovej Budy",  okazało się, że w koronach wcale nie jest taniej, ceny bowiem były dość tęgie. Za noclego jednej osoby policzyli Nam ponad 500 koron, czyli około 100 zł, a było Nas siedmioro. Poskutkowało to cenami sumarycznymi na poziomie 700 zł, z hakiem.  Dość drogo, ale przynajmniej śniadanie było. Na kolację zjedliśmy surowe kiełbaki z paczki, którą kupiłem wcześniej na zapas, posililiśmy się tyż chlebę i karakersami, dołączając do tego piwo, wódkę i parę przkąsek (Pepsi obowiązkowo tyż była). By się ogarnąć od Tomka porzyczyłem płyn do kąpieli, dziękując jednocześnie za ręczniki, które na szczęście były w cenie. Jeśli o chigienę chodzi to dopiero w drodze przypomniałem sobie, że pamiętałem tylko o wzięciu pasty i szczoteczki do zębów.
Po śniadanku, które było dość sycące. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Którą było schodzenie w dół do Narodowego Parku Karkonoskiego, droga znowu była dosyć stroma, na szczęście przy końcu zaczynała się cywilizować. Zaczęły się drewniane kładki i, w miarę, równe kamienie. Nie uchroniło to jednak Pauliny od poślizgnięcia na zaokrągleniu i zwichnięcia nadgarstka. Póżniej jadąc pociągiem trochę cirerpiała jeszcze, ale nie było najgorzej (lekarze nie wykryli złamania czy coś). Po zejściu do jakigoś miasteczka (bez sklepów, raczej wieć), skierowaliśmy się w stronę znalezionego autobusu. Okazał się jednak autobusem turystyczny, szczęście nieopodal był przystanek (na przeciwko jakiegoś zamczyska, niestety nie było czasu go zwiedzić). W oczekiwaniu na autobus dojadaliśmy krakersy i czekolady.
W autobusie biletomat nie chciał współpracować. Próbowaliśmy monetami załatwić sprawę, gdyż z kartami był jakiś problem. Jakiś pan powiedział by rozmagnesować je. Pomogło (dowiedziałem się, że na automacie jest dynks do rozmagnesowywania), i kupiliśmy bilety. Na początku poprosiłem o to Matiego, ale okazało się, że mam coś jeszcze z monet, akurat na bilet. Dobiliśmy do dworca w Zielonej Górze.
Przy dworcu znalazł się sklepik z hot-dogami za 3,50 zł, trza było więc skorzystać. Choć sam chciałem wszamać jednego hod-doga, to zdecydowałem się jednak na gotową bułkę, bojąc się jednak jedzenia hot-dogów. Tomek zakupił nawet dwa super-tanie hot-dogi, a dziewczyny zadowoliły się zapiekankami (Paulina miała załatwić sobie coś na dworcu, ale w końcu zdecydowała się na hot-doga). Po zakupieniu biletów na Koleje Dolnośląskie (tylko te kasy były w budynku dworca)  udaliśmy się na peron. Wchodząc już po schodach na właściwy peron, zorientowaliśmy się, że kupiliśmy bilet na Koleje Dolnośląskie, a ma przyjechać po Nas REGIO. Po wróceniu do kas, okazało się, że nasze bilety tyż pokrywają przejazd REGIO, gdyś jest to linia REGIO lecz przewoźnika właśnie KD. W pociągu ustaliliśmy, że Nikita z Anią oddadzą mi kasę po przyjeździe do Wrocławia, jak będą mogli skorzystać już z bankomatu. Wcześniej popożyczałem trochę pieniędzy towarzyszą, gdyż nie wszyscy mieli jeszcze budżet na nocleg w Martinovej budzie. Sam bym poszedł poszukać tańszego noclegu, alecz nie chciałem się wtrącać w plany Tomka i Pauliny, już wszyscy byli zmęczeni.
Z obolałymi nogami (i niektórzy udami) jechaliśmy do domu. W Niedzielę wieczorem, po zwrocie kasy, mogłem już udać się do domu, gdzie czekała upragniona kąpiel i rundka przy necie :).

Póżniej tydzień robienia róźności zakończony szkołą weekendową (i wyjazdem do Częstochowy na czówanie straży Serca Jezusowego, w sobotę). Na koniec, czyli dziś, mamy dzień, w którym można jako tako odetchnąć od wyjazdów i innych rzeczy.

Napiszcie co u Was, miłego i do następnego :)





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Codzieńka #24 - Bitwa

Dziś zacząłem od, drugiego BBL'a w sezonie, zostałem przez trenera, jako, że przybyłem przed czasem, wysłany by mówić ludzią z Kl gdzie mamy trening, bo był trochę po innej stronie boiska. W rogu stadionu rozłożyli się piraci, przynajmniej tak wtedy myślałem. Stałem sobie spokojnie przy bramie, oczekując na kolejnych zawodników, gdy podeszło do mnie dwoje "piratów" i zaczęło pytać, wtedy myślałem, że po niemiecku, teraz wiem, że po czesku, o konie. Wyjaśniłem więc, że były, ale gdzieś odjechały, bom widział przyczepy wcześniej na parkingu. Po radosnym treningu z taśmami TRX, popędziłem do domciu pogadać dłuższą chwilę z PNm'em na GG, w międzyczasie odezwałem się do Zajax'a, który też chciał się po wyżywać na klawiaturze, ale dopiero o 18. Później standardowe aktywności, by o 16 popędzić, błotnistą ścieżką, do parku. Gdzie miała odbyć się "Bitwa", w której mieli uczestniczyć owi piraci. Okazało się, że to grupa mieszana, składająca się, w większej częśc

Codzieńka #23 - "ten blog jest do chrzanu"

 Czołem "szefuniu" - tak mniej, więcej zostałem ostatnio określony, na wrocławskim dworcu, przez pewnego pana, rządnego, jak dał do zrozumienia moich "20 gr", których oczywiście nie miałem, tak jak "kolega" obok. Blog został odnaleziony przez złych ludzi, więc mam do wyboru, zmianę adresu, nazwy i tożsamości, lub "sprywatyzowanie" tego bloga. Nie zrobię, ani tego, ani tamtego. Blog w internecie sobie będzie, bo opinii bardziej już mi się nie da zepsuć, a skoro, ktoś tu może jednak znaleźć coś dla siebie, to czemu nie. No i jestem leniem, więc nawet mi się nie chce zablokować  Bloga. Dziś, a właściwie wczoraj, dokończyłem wreszcie Mr Robot'a + zacząłem od nowa kurs HTML5 od eduweb .pl, co poskutkowało 5 godzinnym snem. Do tego momentu nie czuję jednak zmęczenia. Więc po wstaniu przed budzikiem, czyli jakoś o 6 (i zapisaniu snu), poszedłem biegać. Jako, że jeszcze dziś w nocy, udało mi się dowiedzieć, że Ekipa biega dziś 15 km, odpuściłem

Przenosiny

Witajcie! Trochę spóźniona informacja, ale chciałem poinformować o przenosinach na inną platformę pod innym adresem. Od teraz blog będzie dostępny pod adresem www.michalski9.pl . Tutaj z regularnością były problemy, za co przepraszam. Pod nowym adresem, blog jest prowadzony od początku, a posty będą pojawiać się tam co tydzień, maksymalnie co dwa tygodnie. Zapraszamw wszystkich!